„Od czego, od czego on chce odpocząć?! – krzyczy Małgośka. – To ja powinnam wziąć urlop od gotowania, sprzątania, prasowania, pocieszania, bo szef go nie rozumie, a koledzy chcą go wygryźć! Stworzyłam mu fajny dom, urodziłam dwójkę superdzieciaków, zawsze był obiad na stole, a przecież jeszcze mam swoją całkiem wymagająca pracę! Tydzień temu spadła półka z przyprawami i to ja pierwsza wyrwałam się po młotek, uwierzysz?!”
I już nie mogę inaczej patrzeć na Gosię, jak tylko na bohaterkę domu. Ale dlaczego w moim spojrzeniu nie ma zbyt dużego podziwu i współczucia? Ona zawsze wyrywała się do wszystkiego, ale nigdy nie zadała sobie podstawowego pytania: Dlaczego muszę być domową prymuską?
Czytaj także:
Odpuść! Czyli jak zaakceptować swoje ograniczenia i… zaufać Bogu
Domowa prymuska
„Poświęcałam się i harowałam, a on tego kompletnie nie docenia”, skarży się Gosia. A czy ona docenia samą siebie? W roli dzielnej żony, matki i pani domu – tak. A poza tym…? Kiedy ją pytam, co ostatnio z równym poświęceniem zrobiła dla siebie, patrzy na mnie tak, jakbym trzymała stronę Krzyśka. „Nie mam sobie nic do zarzucenia. Codziennie się starałam, żeby przychylić mu nieba”.
Kiedy chcemy komuś nieba przychylić, to chyba lepiej dowiedzieć się, jak on sobie to niebo wyobraża.
I ważniejsze pytanie: Jak ty sobie wyobrażasz swoje niebo?
Krzysiek odszedł, a Gośka czuje się ofiarą. Ale czy nie była nią już wcześniej? Potrafiła zadbać o wszystko, tylko nie o siebie. „Ale jak miałam to zrobić? Nie było na to czasu. Wolałam zrezygnować z własnych przyjemności i nie pozwolę sobie wmówić, że poświęcanie się dla najbliższych jest złe!”.
Czytaj także:
Jak ślubna obrączka przypomniała mi, że nie doceniałam męża
Bycie ofiarą nie uszlachetnia
Oznacza, że nie szukam równowagi we wspólnym życiu, w którym moje potrzeby są tak samo ważne jak innych domowników. Nie potrafię bronić się przed rozczarowaniem, złością, gniewem. Tych bolesnych uczuć jest w Gosi dużo. Ale nie pojawiły się one tylko za sprawą wygodnickiego Krzysia.
Biorę sobie ciebie za męża i za kogoś potrzebującego pomocy
Bo przecież na miłość to trzeba sobie zasłużyć, czyli się porządnie naharować. I to poświęcenie jest właśnie dowodem miłości. Zatroszczę się o ciebie. Zadbam. Wytrzymam twoje złe dni. Przetrzymam swoje złe lata. Bo przecież ja cię tak bardzo kocham! Twoimi kłopotami szlachetnie przykryję swoje nieprzerobione problemy. Dam radę, bo odbiorę sobie prawo do powiedzenia, że czuję się bezradna. Przestraszona. Wystraszona. Mam dość! Zamiast zapytać: Co on do mnie czuje? Zapytam: Co mogę jeszcze dla niego zrobić?
Kiedy rozmawiam z nieszczęśliwymi mężczyznami, których żony są aniołami, widzę, że diabeł tkwi w szczegółach. To, co kobiety uważają za dowody miłości, mężczyźni czytają jako ograniczanie, kontrolowanie i uzależnianie od siebie.
Gosia przyznaje, że jest nadopiekuńcza, ale co jest złego w tym, że żona dba o męża. „Chcę tylko, żeby był zadowolony”. Krzysiek nie dostrzega miłosnych gestów: „Gocha jest zaborcza. Żyje moim życiem. Trzyma mnie na krótkiej smyczy. Mam być na czas, bo dla niej najważniejszy jest obiad na stole”.
Czytaj także:
Nasze małżeństwo ratuje…sowa!
Nadmiar troski potrafi zniszczyć największą miłość
Początki wydają się zwykle niegroźne. Żona się radośnie stara, a mąż jest zadowolony – ma wszystko z głowy. Potem ona jest w ciągłym pogotowiu, ale coraz bardziej udręczona i samotna. Jemu jest nadal wygodnie, ale czuje się jak dobrze wykarmiony lew w ładnym zoo.
Chce się tej adrenaliny, a tu ładnie posprzątana klatka i posiłek do pyska. I zaczyna kombinować, że może lepiej, jak będzie miał gorzej. Powoli ma dość bycia mężczyzną pod specjalnym, miłosnym nadzorem. Taki układ nie służy żadnej ze stron. Jeśli kochamy, to chcemy, by nasza miłość była odwzajemniona i trwała do „dopóki śmierć nas nie rozłączy”. Nadmiarowe skupienie się na mężu wcale nie stoi na straży związku, a poświęcanie nie przekłada się na trwałość małżeństwa.
Kochanie i pomaganie – to zawsze idzie ze sobą w parze
Pomaganie jest elementem bliskości, ale jej nie wyczerpuje.
Mądra pomoc jest jak czułe dotknięcie dłoni w trudnym momencie, ale nie po to, by zaraz prowadzić tą drugą osobę za rękę jak dziecko. Tam, gdzie my chcemy.
Historia Małgorzaty pokazuje, że można się bezgranicznie, w jej mniemaniu, starać i być niedocenioną. Ale dlaczego to ją zdziwiło? Czy kiedykolwiek Krzysztof odczytał jej emocje, zatroszczył się i pomógł?
Okazuje się, że Gosia ma trudności z udzieleniem konkretnej odpowiedzi. Chyba nadszedł czas, by zobaczyć, że może czegoś ją ten kryzys małżeński nauczył? Zamiast czuć się ofiarą, chyba lepiej nazwać to doświadczenie „ukrytą korzyścią z osobistej klęski”. Zdać sobie sprawę z destrukcyjnej strony pomagania. Nadmiar pomocy szkodzi, demoralizuje.
Czytaj także:
Małżeńskie win-win: Jak skutecznie negocjować?
Pomoc mężowi to nie pomoc poszkodowanemu
Małżeństwo to nie jest stan wyjątkowy, moment zagrożenia, kiedy ja się nie liczę i trzeba wszystko rzucić.
W małżeństwie należy oczekiwać wzajemności, symetrii w pomaganiu. Troszczę się o niego, ale on również pojawia się, kiedy ja go potrzebuję. Nie w zamian, nie za coś, co otrzymał ode mnie, ale jako naturalny wyraz miłosnej więzi.
Zamiast po raz kolejny zakasać rękawy, warto przestać się tak wyrywać do wszystkiego i powiedzieć sobie: Sprawdzam!
Zobaczyć, czy aby całymi latami nie obsługuję egoisty. Staram się dla męża, na którego nie mogę liczyć. Oczywiście, nie poślubiłam złego człowieka. O nie! On jest wrażliwy – ale może tylko na swoje cierpienie. Dobrze jest zobaczyć, z czego cały czas rezygnujemy. Czy ceną sprawnie funkcjonującej machiny domowej ma być to, że cały czas tkwię w czymś podobnym do kołowrotka dla chomików? Skoro już tak lubimy pomagać, to przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy pomogły samej sobie.