Co za szczęście!
Zbliża się ogromny sztorm. Morze już szaleje. Deszcz leje się na głowy marynarzy wiadrami, wiatr wyje jak głośny upiór. Ogromny statek smagany przez fale wydaje się być dziecinną zabawką w styku z otaczającym go żywiołem. Na domiar złego okazuje się, że statek ma awarię. Został tylko jeden działający silnik. Trzeba szukać bezpiecznego schronienia, jednak w pobliżu jest tylko niewielki port. Gabaryty statku nie pozwalają na wpłynięcie przez wąskie gardło. Byłoby to szalenie ryzykowne, bo miejsca jest na styk. Mimo to kapitan decyduje się na niebezpieczny manewr.
Oblicza wszystkie dane, prędkości, siły, odległości, po czym rozpoczyna podejście do portu. Pasażerowie zamierają w przerażeniu. Maszyna robi obrót, nabiera prędkości. Wpływa bez szwanku z precyzją co do milimetra. Nie czas jednak na fanfary – czy zdążą wyhamować przed zbliżająca się niebezpiecznie szybko keją? W końcu wszyscy oddychają z ulgą – statek zatrzymuje się dokładnie pół metra od drewnianego pomostu, do którego cumują już marynarze.
Kapitan staje przy trepie, odprowadzając wzrokiem schodzących pasażerów. Jedna z dam podchodzi do niego i z uniesieniem powtarza: “Panie kapitanie, ale to się panu udało! Ależ mieliśmy szczęście! Gratuluję!”. Pan kapitan nic na to nie odpowiada, bo aż oniemiał… z oburzenia. Kobieta odeszła, nie widząc już jego reakcji. A on mocno zacisnął szczęki, aż widać było pulsujące mięśnie, i cały poczerwieniał. Wracając do swojej kajuty, powtarzał pod nosem: “Po prostu niebywałe!!! Udało się?! Mieliśmy szczęście?! Co za obraza!!”.
Czy mi też się udało?
Mam nadzieję, że nie przekręciłam za bardzo oryginału, już dawno temu przeczytałam opis tej sceny w znakomitej książce Karola Borchardta “Znaczy Kapitan” (którą to książkę z całego serca polecam). Przypomniała mi się ta scena przy innej okazji.
Grupa kobiet. Każda z nich dokonała przed chwilą czegoś, czego jeszcze trzy godziny wcześniej nawet by nie spróbowały, nie wierząc w najśmielszymi snach, że byłyby do tego zdolne. Są dumne, radosne, pełne pozytywnej energii. Większość z nich mówi: “Cieszę się! Bardzo się cieszę, że mi się udało!”. Prowadząca reaguje stanowczo, wręcz ostro: “Nic ci się nie udało! Mówiąc w ten sposób, sama umniejszasz swój udział. Udać to się coś mogło przypadkiem, a ty nauczyłaś się techniki i miałaś odwagę, by to zrobić. Nie udało się, ale ty to zrobiłaś”.
I ja jestem w tej grupie. Robię szybki rachunek sumienia – ile razy, gdy zrobię coś dobrze, mówię “udało mi się”? To jest tak mocno we mnie wdrukowane, że trudno przejść przez gardło innym słowom. “Zrobiłam to, jestem w tym świetna” – wydaje się nagannie nieskromne. A przecież nie mam (?) problemów z niskim poczuciem własnej wartości. Dlaczego tak trudno wziąć odpowiedzialność za własny sukces?
To tylko słowa?
Można powiedzieć, że czepiam się słów. Że ważniejszy jest sam fakt czynu czy radość z jego dokonania. Że to tylko słowa. Być może tak jest. Nie podpieram się badaniami naukowymi, ale własnym przekonaniem, intuicją i doświadczeniem. Na tej podstawie twierdzę, że słowa mają moc. Moc stwarzania. Jak odmienne życie miałby ktoś, komu przez całe życie mówiono, że jest do niczego, gdyby zamiast tego słyszał odmienny komunikat. Na przykład, że jest zdolny, wyjątkowy, że ma moc. Łatwo można wyobrazić sobie, jak ta pierwsza osoba jest lękliwa lub wręcz przeciwnie – jest okrutnym tyranem, który udowadnia, że ludzie się mylili. Gdyby słowa nie miały mocy, jakie miałyby właściwie znaczenie? Jaka różnica byłaby między powiedzeniem “jesteś wkurzający”, a “jestem wkurzony, bo…”? A jednak efekt tych z pozoru tożsamych wypowiedzi jest inny.
Mam tę moc
Słowa mają moc. Moc kształtowania naszej perspektywy, moc zmiany naszego myślenia, a z myślenia wynika działanie. Jeśli będziemy mówić, że nam się udało, będziemy też tak to postrzegać. Mówiąc udało się, pomniejszamy swój udział w wydarzeniu, oddajemy chwałę, swoją własną chwałę, ślepemu losowi.
Szczególnie, gdy ktoś “życzliwy” doda swoją uszczypliwą uwagę, że miałeś łatwiej, bo rodzice/pogoda/pomyślne wiatry, ale spróbuj to zrobić, gdy będziesz sam/będzie deszcz/ze złamaną nogą. To dopiero byłby wyczyn, ho ho. Jeśli jednak my wiemy, że nic nam się nie udało, tylko zapracowaliśmy na swój sukces, te słowa choć przykre, nie są nam w stanie tego odebrać.
Chcę być dumna nie z tego, co mi się udało. Chcę być dumna z tego, co zrobiłam, czego dokonałam. Mam tę moc.
Czytaj także:
Jak sobie radzę z lękiem przed oceną? Pomagają mi w tym 3 ważne pytania
Czytaj także:
Chcesz być pewnym siebie? Zacznij przyjmować komplementy
Czytaj także:
Jak zabłysnąć – przed sobą i przed światem?