Założyciel salezjanów słynął ze wspaniałego poczucia humoru, nietrudno więc o anegdoty z jego udziałem. Także wśród przypisywanych mu powiedzeń nie brak takich, które skutecznie bawią.
Mawiał, że smutny święty to żaden święty. I zgodnie z tym podejściem wychowywał chłopców w swoich oratoriach. Zresztą żart był dla niego metodą na rozładowanie trudnych sytuacji. Wychowankowie mawiali, że kiedy ks. Bosko jest wyjątkowo dowcipny, to pewnie są jakieś grubsze kłopoty finansowe albo organizacyjne.
![JOSEMARIA](https://pl-preprod.aleteia.org/wp-content/uploads/sites/9/2021/01/WEB3-JOSEMARIA-ESCRIVA-DE-BALAGUER-opusdei.org_.jpg?w=300&h=169&crop=1)
Dystans do siebie
Choć początki były trudne, pod koniec życia ks. Janowi towarzyszyła już opinia świętości, a tym samym pokusa pychy. Radził sobie z nią, zachowując pamięć o złudnej wartości ludzkiej opinii.
Opowiada o tym anegdota o jednej z jego podróży do Francji. Gospodarze od długiego czasu czekali już na możliwość przyjęcia tak zacnego gościa, więc aby podkreślić uroczystość chwili, zamówili na deser olbrzymi tort. Była to bogata i dobrze urodzona rodzina, więc wśród zasiadających przy stole było sporo dam.
Jedna z nich, na widok wielkiego ciasta, szepnęła do drugiej: „To jest święty, zobaczysz, że poczęstuje się tylko kawałeczkiem”. Tymczasem ksiądz Bosko uznał, że szkoda tracić okazję i hojnie się częstował tortem. Wtedy komentująca stwierdziła: „Nie da się ukryć, że to święty. Takim zachowaniem stara się dać nam do zrozumienia, że nim nie jest… Co za pokora!”.
Bohater tej rozmowy dowiedział się o niej już po powrocie do Turynu. Opowiedział całą historię wychowankom, kończąc lekko kpiącym komentarzem: „Widzicie, w życiu to, co liczy się najbardziej, to mieć dobrą reputację. Wówczas możecie sobie pozwolić na wszystko…”.
Nieudane przejęcie więzienia
Francesco Crispi, włoski polityk i prawnik, a przy tym wolnomularz oraz antyklerykał, który piastował m.in. dwukrotnie urząd premiera republiki, złożył kiedyś don Bosko dość zaskakującą propozycję. Otóż chciał, aby ksiądz wraz z kapłanami z założonego przez niego zgromadzenia przejął opiekę nad turyńskim więzieniem dla mężczyzn.
Don Bosko odpowiedział, że zgodziłby się, ale pod pewnymi warunkami: całkowita swoboda w kwestiach religijnych, zwolnienie wszystkich strażników, pełna władza wykonawcza i dzienna pensja dla więźniów.
Polityk wyraził zgodę, jednak w ostatniej chwili wycofał się z podpisania umowy. Uzasadnił to następująco: „Już ja znam tego don Bosko. Ze wszystkich więźniów zrobi księży, a tych i tak mamy już zbyt wielu”.
Jak sobie radzić z kontrolami
Jeszcze na początku działalności ks. Bosko przyjechało kiedyś do jego oratorium dwóch kanoników, żeby przyjrzeć się jego działalności. Mieli jednak nie do końca czyste intencje – nie dowierzali, że turyński ksiądz pracujący z dziećmi z ulicy wkrótce będzie miał kościoły, miejsca modlitwy, domy, księży, tysiące wychowanków.
Nie tylko wątpili w realność tych planów, ale uznali nawet, że ks. Jan „ma źle w głowie”. Idąc za tym wnioskiem, kilka dni później wysłali powóz i dwóch ludzi, którzy mieli przyszłego świętego odstawić do zakładu dla obłąkanych.
Ten coś przeczuwał, więc usilnie wymawiał się od zajęcia miejsca w powozie przed nimi. Ci w końcu zajęli miejsca jako pierwsi, a kiedy tylko znaleźli się w środku, ks. Bosko zatrzasnął drzwiczki pojazdu i krzyknął do woźnicy: „Jedź, gdzie ci kazano!”.
Wyjaśnienie pomyłki trochę potrwało, więc nieszczęśni kanonicy mieli okazji posmakować w szpitalu tego, co przygotowali dla ks. Jana. Najwyraźniej dało im to do myślenia, bo próby „leczenia” tego ostatniego ustały.