“Internetowa apokalipsa”, “Potężna burza słoneczna. Możliwy brak Internetu”, “Ziemia na lata pogrąży się w ciemności” – to autentyczne nagłówki, jakie w ostatnich dniach przeczytać mogliście na najpopularniejszych polskich serwisach www. Klikalność doniesień wzmagała jeszcze zapewne świeża pamięć użytkowników sieci o niedawnej awarii Facebooka. Byli nawet i tacy, którzy połączyli trwające naturalne zjawisko z wczorajszą rocznicą Cudu Słońcaw Fatimie.
Co w tej narracji jest prawdą? Rzeczywiście, mamy obecniedo czynienia z burzą słoneczną. Dzięki niej właśnie, mieszkańcy Kanady czy Islandii mogli poprzedniej nocy podziwiać tak fenomenalną, wielobarwną zorzę polarną. Prawdą jest również, że odpowiednio silna burza słoneczna pozbawić może większą część ludzkości prądu nawet na kilka/kilkanaście miesięcy. Mało tego, wydarzy się to w perspektywie kilkuset, może nawet kilkudziesięciu lat. Ale bieżąca aktywność słoneczna, choć podwyższona, jeszcze do takiego kataklizmu nie doprowadzi.
Czym jest burza słoneczna?
Burza słoneczna, a właściwie burza magnetyczna, to nagłe i intensywne zmiany pola magnetycznego Ziemi powodowane przez koronalne wyrzuty masy słonecznej, czyli obłoki plazmy (zjonizowanej materii) wyrzucanej przez naszą gwiazdę.
Odpowiednio silna burza jest w stanie, poprzez indukowane w początkowej fazie napięcie, zniszczyć urządzenia elektryczne (m.in. transformatory) oraz zakłócić przepływ fal radiowych. Mieliśmy już z taką sytuacją do czynienia np. w marcu 1989 r., gdy szczególnie duży wyrzut masy słonecznej spowodował rozległą awarię sieci energetycznej w kanadyjskiej prowincji Quebec.
Najsilniejsza burza słoneczna w historii pomiarów odnotowana została zaś w roku 1859. Powstała wtedy zorza polarna objęła swym zasięgiem nawet Karaiby! Indukowany wówczas przez zjonizowaną materię prąd powodował przypadki zapalenia papieru w telegrafach.
Według szacunków ekspertów burze o takim nasileniu zdarzają się na naszej planecie co ok. 500 lat. Gdyby tego rodzaju zjawisko przeszło nad Ziemią dzisiaj, zniszczeniu mogłaby ulec większa część światowej sieci energetycznej, w której po prostu spaliłyby się transformatory. Odbudowa zniszczonej infrastruktury byłaby przy tym niezwykle trudna z uwagi na brak zapasów magazynowych transformatorów i… brak prądu potrzebnego do ich produkcji.