Rzucił seminarium z powodu wielkiej miłości. Po czasie, związek się jednak rozpadł, a on poszedł na studia i został psychoterapeutą. Jednak na Światowych Dniach Młodzieży ponownie usłyszał wołanie Boga, więc zdecydował się po raz kolejny wstąpić do seminarium. Dziś jako ksiądz-psychoterapeuta i autor książki Pożegnać nieprzywitanych, prowadzi rekolekcje, na których pomaga rodzicom radzić sobie ze stratą.
Katarzyna Supeł-Zaboklicka:Znamy się kilka lat. Nie będziemy ukrywać, że mówimy sobie po imieniu.
Ks. Wojciech: Oczywiście!
Wojtku, jesteś księdzem i psychoterapeutą, jednak twoja droga – szczególnie jeśli chodzi o seminarium – nie była prosta.
Z jednej strony niby czułem, że to moje miejsce, a jednak nie do końca byłem przekonany. Przyznam, że trochę wstydziłem się tego powołania. W ogóle bycie księdzem jakoś mnie zawstydzało.
Dlaczego?
Może dlatego, że gdzieś w domu tak o tym mówiono. To było krępujące, bo jednak powołanie to coś bardzo intymnego. Ale wtedy tego jeszcze nie rozumiałem.
Ale rozmowa w gabinecie psychoterapeuty to chyba ten sam rodzaj intymności.
Nie do końca. W gabinecie psychoterapeuty czy psychologa pracujemy na doświadczeniu, na emocjach, na przeżywaniu. Z poziomu – można by rzecz – bazowego. Natomiast w konfesjonale czy w czasie rozmów duchowych jest przestrzeń na działanie łaski. Nie twierdzę, że gabinecie tak nie jest. Przecież łaska Boża przenika całe nasze życie. Jednak jak ktoś idzie do spowiedzi, to wie, że idzie po to, żeby spotkać się z Panem Jezusem. A ja jestem tylko – mniej lub bardziej zdolnym – pośrednikiem. Natomiast kiedy pacjent przychodzi na psychoterapię czy na konsultację psychologiczną, to przychodzi konkretnie do psychologa czy psychoterapeuty, oczekując pomocy, porady czy interwencji.
Jak to było z tym początkiem twojej drogi? Odszedłeś z seminarium, wybrałeś wymagające studia, myśląc pewnie, że za kilka lat będziesz przyjmował w gabinecie i leczył w szpitalu…
Przed studiami byłem w seminarium, tylko że za granicą. Przyszedł moment, że się bardzo zakochałem. Trudno mi było unieść to wszystko jednocześnie – z jednej strony pobyt w seminarium, a z drugiej – uczucie, które mocno mną zawładnęło. Zdecydowałem w końcu, że opuszczam seminarium i wiążę się z kobietą, którą pokochałem. Co ciekawe, ona akurat wtedy wyjechała. Minęliśmy się. Jeszcze może przez rok mieliśmy kontakt – głównie do siebie pisaliśmy. Aż w końcu wyjechała na misje, ale wtedy jeszcze byliśmy w ciągłym kontakcie. W międzyczasie jednak pojawił się jej były chłopak. Jak się potem okazało, on dowiedział się że się koło niej – mówiąc kolokwialnie – kręcę. I to go zmotywowało, by się jej oświadczyć. I w ten oto sposób zostałem sam.
Teraz możemy powiedzieć: na szczęście!
Dzisiaj też tak myślę, ale wtedy byłem święcie przekonany, że to właśnie ta kobieta zostanie moją żoną. Po powrocie do Polski stanąłem przed wyborem studiów. Złożyłem podanie na filologię włoską, germanistykę i na psychologię. W pierwszych dwóch przypadkach zabrakło mi kilku punktów. Przyjęto mnie więc na psychologię, którą byłem zafascynowany. Po studiach pracowałem w jednym z warszawskich szpitali na stanowisku neuropsychologa. Myślałem nawet o studiach doktoranckich. Wszystko zmieniło się, gdy trafiłem na Światowe Dni Młodzieży, na które nie chciałem wcale pojechać…
Zobacz więcej: